który czyta się ciężko, bo nie jest rozbity zdjęciami…
Mówi się, że wiara potrafi góry przenosić, właściwie to nie, że „się mówi”, tylko nieco przekształcony zapis w Piśmie Św. Podobnie jak powiedzenie „nie czyń drugiemu, co tobie nie miło” również powiedzeniem nie jest, tylko niewielkim przeinaczeniem nauki Konfucjusza. Jednakowoż wydaje się, że wiara niektórych w siłę protestów i swobód obywatelskich jest nieco nierozsądna, żeby nie powiedzieć naiwna. Chodzą sobie z transparentami, bez masek, żeby bez tych masek i bez tych szczepień i tyle ich co sobie pochodzą. Niezależnie od słuszności różnych sposobów spojrzenia, uwarunkowania prawne, obojętnie, czy właściwe, czy nie, są niezaprzeczalnie rzeczywiste, a jakby tego było mało nieustająco zmiennne. A w związku z tym uwarunkowania jakie występowały podczas wykupowania biletu nad morze (no właściwie zatokę… gdańską) zmieniły się drastycznie, i zamiast ówczesnego badania, które należy wykonać na miejscu, bo to z Kraju Dwóch Meczetów okazało się nieuznawane… nagle okazało się, że konieczny jest przyjazd z obydwoma szczepieniami. Rychło nie w czas, bo kiedy przychodzi czas pielgrzymkowania (zwany też Świętem Ofiarowania) każden biały, czy też żółty człowiek pielgrzymkuje, przy czym w swoje rodzinne strony. W tym roku szczególnie, ze względu na ułożenie czterodniowego święta, bezpośrednio przed piątkiem, który jest dniem wolnym, i po niedzieli, która co prawda jest dniem roboczym, ale przychodzi po sobocie, która dla większości (nie dla nas) również jest dniem wolnym. W związku z tym przy jednym dniu wolnym z zakładu nagle można uzyskać aż osiem dni wypoczynku. To nie jest takie, że splunąć. Tym bardziej, że Król odpuścił ograniczenia i można se latać w tę i wewtę. No, przynajmniej wewtę. Bo w tę nie bardzo, właśnie ze względu na te wywszczepiania. (Spacerujta se dalej z tymi transparentami, łobacym co tam wychodzita).
A skąd takie wywszczepienie zdobyć, jeszcze te czternaście dni nazad. To nie są takie łatwe rzeczy, jeśli ma się tych trzydzieści parę lat a mogą tylko ci co mają pięćdziesiąt lub więcej. Jeszcze takie się wszystko porobiło odczłowieczone teraz. Nie ma że się pójdzie do pani Krysi z bombonierką, uśmiechnie się i wywszczepi, tylko trzeba przez te programy w tych telefonach bez tych guzików, a jeszcze jak się pójdzie to nie rzadnym patykiem z gumką tylko paluchami tłustymi po tych ekranach, potem trzeba czyścić. No coś obrzydliwego.
Nawet była próba, żeby pojechać bez zapisywania (no bo niżej pięćdziesięciu nie zapisywali), najpierw w dzielnicowym ośrodku zdrowia uprzejma pani skierowała do punktu szczepień przy amerykańskiej szkole, który według jej zapewnień miał też wywszczepiać tych niezapisanych. Niestety, na miejscu okazało się, że nie da się, nie można, nikt się nie zna, nie orientuje się i proszę przyjść z zapisem. Tyle tylko z tego, że się dwóch ochraniarzy pokłóciło, czy wpuszczać, czy jednak nie, ale przyszła kobita i pogoniła. Kobity to zawsze są twardsze, nawet tutaj…
Po drode wypadło odwiedzić kolejne miejsce, które według plotek wywszczepiało bez zapisów. Z podobnym skutkiem, ale przynajmniej pozwolili w kolejce postać.
Jednakowoż, ponieważ plotki o rychło nadchodzącym otwarciu zapisów nasilały się nieustannie, a te jak wiadomo nie biorą się z niczego; program w telefonie, choć nie łatwy w użyciu (wiadomo, telefon bez guzików, komu te guziki przeszkadzały?) był coraz częściej odwiedzany. I nawet dawało się zauważyć w nim dające jakaś nadzieję zmiany. W piątek (bo te wycieczki to były we czwartek) wyskakiwał błąd, w sobotę to nawet pokazywało się pole do zapisów, przy czym po wprowadzeniu danych komunikat powiadamiał o niezgodności wpisanych danych z dokumentem tożsamości. W niedzielę wydawało się, że wszystko wróciło do normy i wypada porzucić wszelką nadzieję, a tu nagle z nienacka o drugiej po południu otworzyło sie pole do zapisów, bez błędów za to z wykazem miejsc gdzie i na którą godzinę można dokonać zapisu na szczepienie jeszcze w tym samym dniu.
Wyskoczyłem więc z ustępu z tym telefonem, prawie jak Archimedes z wanny (tyle że w pełni przyzwoicie przyodziany) i dawaj powiadamiać ekipę o możliwości zapisu i zbierać kolegów, na wspólne wywszczepienie. Okazało się, że niektóre telefony nie dawały możliwości zapisu, inne tak, koniec końców dwóm kolegom udało się zapisać, pożyczylim pojazd od innego, któremu się nie udało i nastąpił wyjazd po chwałę pierwszych w pełni wywszczepionych (i wolnośc w podróży, bo to akurat był dzień wypadający dokładnie czternaście dni przed wspomnianym wcześniej wolnym na Święto Ofiarowania).
Punkt wywszczepiania znajdował się na obrszarze żeńskiego uniwersytetu. Wjeżdżało się tam z pewną taką nieśmiałością, która nieodłącznie towarzyszy zetknięciom z kobietami w tym islamskim kraju. Przy czym znudzony ochroniarz siędzący w swoim styranym Land Cruiserze nikogo nie niepokoił a wyraźne wskazówki doprowadziły bezbłędnie do celu. Ochrona niby nieudolnie próbowała zatrzymać, z powodu wieku, ale uległa kiedy przedstawiono im twardy dowód w postaci zapisu potwierdzonego takim kwadratem z czarno-białym wzorkiem, co to się coś do niego przystawia i pipczy. Ochronę udało się sforsować dość łatwo, ale tego samego nie dało się powiedzieć o dwóch niewiastach strzegących wejścia do pokoju wywszczepień. Ich nie ciekawiły ani zapisy, ani kwadraty a jedynie to, że wpuszczać miały osoby po pięćdziesiątym rokiem życia, nie wywszczepione ani razu, z rakiem, cukrzycą, otyłością bądź innym schorzeniem. Taką miały kartkę z przykazaniem i nawet siwe włosy kolegi nie pomogły. Zalecono zadzwonić na numer ministerstwa zdrowia, który to numer jest niezwykle oblegany i w związku z tym na odebranie oczekuje się dobrych kilkadziesiąt minut. W między czasie okazało się, że można zmienić miejsce zapisu za pomocą programu, więc następnym miejscem, za namową kolegi, został szpital nieopodal centrum handlowego.
Po drodze udało się połączyć z panią telefonistką, która wyjaśniła, że może i udało się zapisać, ale jeśli nie osiągnięto pięćdziesiątego roku to niewątpliwie błędnie, żadnego zaszczepienia nikt nikomu nie udzieli, a zapis się skaskuje i zrobi nowy, kiedy będzie uczciwie i po Allahowemu.
To podejście różniło się od tego, który wyraził szpital, gdzie co prawda sala szczepień była na głucho zamknięta, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo akurat wypadała pora modlitwy, więc to nic nadzwyczajnego. Jednakowoż, aby się upewnić można było udać się do rejestracji znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Tam miła pani wskazała pana odpowiedzialnego za szczepienia, który przyznał, że szczepić się co prawda można, ale nie tego dnia i nie w tym miejscu, bo szczepionek akurat nie dowieźli. Radził więc znaleźć inne miejsce, zresztą jedne sam polecił. Po zebraniu chłopaków do wyjazdu do kolejnego miejsca, nasunęła się jednak myśl, że być może przydałoby sie jakieś pisemne skierowanie. Co by dalej nie odprawili, z powodu wieku, braku, lub czegokolwiek innego. Niestety, okazało się, że skierowań nie wystawia się, ale uprzejmie służą przekierowaniem przez program w telefonie. Cóż z tego, skoro okazało się, że w miejscu polecanym przez pracownika szpitala wolnych miejsc już nie było. Były w innym, przy uniwersytecie, tym razem męskim, który stał się kolejnym celem wycieczki.
Po pokonaniu labiryntu podziemnych parkingów z ruchem jednokierunkowym, przy którym wszyscy jeżdżą pod prąd udało się dostać do kazamatów z wielkim plakatem zachęcającym do szczepień. Kolega Hindus zapytał idących przodem Hindusów, z których żaden nie wyglądał na 50 lat, czy oni też na kłucie. Nadzieja lekko upadła kiedy okazało się, że oni owszem, na kłucie, ale pierwsze. Pilnujący wejścia młody Arab wychodził ze skóry żeby pomóc dostać się do środka, szczególnie kiedy dowiedział się, że odesłano tam z innego miejsca (to prawdą było tylko w połowie, bo owszem odesłano, ale gdzie indziej), no i że jest kolega Hiszpan, co to się zna na piłce nożnej. Niestety, mimo jego wysiłków, a być może w ich skutek, natychmiast zjawił się jakiś gruby i śmierdzący ochraniarz, któren zrugał pomocnego Araba w jego narzeczu. Pomocny Arab przeprosił wylewnie, wyjaśniając, że pomóc nie może, i że trzeba czekać cierpliwie na ukończenie pięćdziesięciu lat, względnie zmianę zasad wywszczepiania. To wydawała się być chwila przełomowa, w której część (dwie trzecie) ekipy chciała zakończyć przygodę i z podkulonym ogonem (lub też – na tarczy) wrócić do biura przyznając się do sromotnej porażki. Niżej podpisany zdecydował jednak inaczej i po kolejnej zmianie ekipa pomknęła szaleńczo stołecznymi ulicami w kolejne miejsce, z sercem na dłoni.
Kolejne miejsce okazało się wybitnie niearabskie, nowy budynek z ciasnym podziemnym parkingiem, w mieście, gdzie w środku występują olbrzymie zagospodarowane nieużytki a parkingi niejednokrotnie stanowią wielokrotność powierzchni budynków którym towarzyszą. W środku marmury, błyszczące chromy, światełka, bardziej to jak pałac niż przychodnia, a czysto, że z podłogi można jeść. Winda zawiozła z piwnicy na parter, a tam uprzejmy recepcjonista wyjaśnił, że szczepienia odbywają się pomiędzy parterem a piwnicą. Jak się po chwili okazało powiadamiał o tym umieszczony wewnątrz dźwigu osobowego (i przeoczony przez wszystkich) plakat wielki jak stodoła.
Na miejscu należało udać się do stanowiska zapisowego, a tam okazać jedynie dowód osobisty i po pięciu minutach od wyjścia z dźwigu cała ekipa była szczęśliwie zaszczepiona. Pozostawało jedynie oczekiwać na ozdwierciedlenie tej radosnej wiadomości w programie telefonicznym. Według zapewnień pracowników tej placówki, powinno to nastąpić po kilku minutach, a w ciągu godziny to już bezwarunkowo. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie pod tablicą szczepionkową i powrót do biura – z tarczą! Wiatru w i tak już rozpięte żagle dodawało odzwierciedlenie udanego szczepienia, które nastąpiło u jednego z kolegów jeszcze przed wyjazdem z parkingu.
U drugiego następnego dnia…
U niżej podpisanego nie.. Pracownik numeru telefonicznego ministerstwa zdrowia polecił odczekać jeszcze dzień, a po dniu, inny pracownik tego samego telefonu uprzejmie wyjaśnił, że może to zająć do dwóch tygodni. Pracownik szpitala stwierdził, że to już nie jest sprawa szpitala, bo szpital wyszczepił i wpisał. A nic się nie dzieje… chyba, że u innych…
Kolejny telefon do ministerstwa zdrowia odebrała pani. Panie są bardziej pomocne od panów, bo im się chce. Po sprawdzeniu danych, okazało się – o zgrozo! – że brak jest jakichkolwiek wiadomości o odwiedzeniu szpitala, a tym bardziej o jakimkolwkiek wyszczepieniu, ale zgłoszenie przyjęte i proszę oczekiwać na telefon ze szpitala.
Przyjęcie zgłoszenia potwierdzono wieczorem i następnego dnia rano. A w południe zadzwonił niezwykle uprzejmy pracownik szpitala powiadamiając, że nie posiada żadnych śladów jakiegokolwiek szczepienia osoby takiej a takiej. Szczęśliwie, osoba taka a taka posiadała nie tylko zapis w to miejsce i na ten dzień, ale także zdjęcie jako dowód wykonany zaraz po szczepieniu wraz z innymi osobami, u których to szczepienie odzwierciedlono. Wobec tak silnego materiału pracownik szpitala musiał ulec i w ciągu pół godziny uaktualnił program telefoniczny odzwierciedlając wykonane szczepienie. Szczęśliwie. Zbierajta dowody ludzie.