wpis ósmy

W zamierzchłej przeszłości, kiedy można sobie było jeździć za granicę i wracać, podczas jedynych arabskich świąt, czyli tego na koniec (s)Ramadanu i tego na pielgrzymki, kto żyw kupował bilet i jechał sobie do jakiegoś normalnego kraju. Ponieważ jednak normalne kraje się wypieły i powprowadzały przymusowe dwa tygodnie odosobnienia dla przyjeżdżających zza granicy wszystkich bez wyjątku to się nie wyjeżdża i kwitną podróże wewnętrzne. Swoją drogą, akurat Królestwo Dwóch Meczetów jeszcze zachowuje sie prawie w porządku, bo po przyjeździe wystarczy ujemny wynik badania, żeby wrócić do normalnego życia. To idzie wytrzymać, nie idzie natomiast wytrzymać tego programu, tej Tawakkalny zasranej, co to ją trzeba okazywać, żeby do sklepu wejść. Ale mało okazać, jeszcze trzeba jakiś zamazany kwadrat wczytać wchodząc i wychodząc też. A najgorsze jest to, że ten program działa tylko w telefonie (no, nie tylko, bo na BlueStacksach też, ale nie całkiem i nie do końca) i jeszcze tylko z najnowszym oprogramowaniem, co zmusza do zakupu nowego telefonu, a teraz takich z guzikami to już niestety nie robią. A jeszcze te bandyty w tych sklepach to te najtańsze oczywiście na wystawie nie pokażą i trzeba pytać, pokazywać i dopiero któryś tam w kolejce praktykant znajdzie. Bo oczywiście wszędzie są te kitajskie wyroby, że niby najtańsze, a przecież, prawda, nie będziem Kitajcom, komunistom śmierdzącym (prawdziwie, był kiedyś taki jeden w przedziale sypialnym w pociągu z Amsterdamu do Warszawy) dawać zarabiać.  Ale na takiego skąpca jeszcze się, szczęśliwie (na razie) mocny nie trafił i dali ten najtańszy i też żółty, ale nie kitajski.

No w każdym razie wyposażonym w telefon oraz ten program obrzydliwy można się było udać na dworzec PKSu celem uczestnictwa w szale wycieczek krajowych, tym razem w kierunku Królowej Morza Czerwonego, czyli Dżuddy.

Poczekalnia.

Dworzec PKSu w Rijadzie znajduje się,  podobnie zresztą jak i kolejowy,  w starej części miasta zwanej Al Bahta. To już jest trzeci swiat. Dziurawe drogi, półciezarowki przewożące na pakach stada Hindusów, nawoływania,  laczki bez skarpet i opatuleni w szmaty tubylcy i przyjezdni spoczywajacy na brudnych chodnikach. Dworzec sam w sobie nie różni się tak bardzo od tego, co możnaby zobaczyc np. w Wlk. Brytanii. Metalowe siedziska,  bufety, czyli bary z gorącymi i zimnymi przekąskami i sklepy. Tylko ponuro i mocno zużyty, choć ciężko chyba nazwać go brudnym. Może z wyjątkiem ustępów, które przypominają te z ostatnich lat PRLu i pierwszych demokracji – jak ktoś jeszcze pamięta, jak nie – to zdjęcie.

Ustęp na PKSie

Zdjęć prawie nie ma,  były, ale ochraniarz chcial sie poczuc ważny. Zauważył, że robi się zdjęcie  ogolnego widoku poczekalni  dla odjeżdzajacych,  do której wstęp mozliwy jest jedynie dla  posiadających bilet i po jego okazaniu. Przybiegł, biglował cos po arabsku, kazał iść za sobą,., poprowadzil dodrugiego w kantorku i kazali wszystkie zdjęcia wykonane na dworcu usunąć. Wiec zostało jedynie jedno szpiegowskie telefonem (właśnie tej poczekalni)  i ustęp z  aparatu… 

Autobus z zewnątrz

Autobus jest prawie nowy, SAPTCO – przedsiębiorstwo komunikacji autobusowej obsługujące połączenia międzymiastowe, oraz szczątkowe miejskie w Rijadzie, Dżudżdzie i Mecce zakupiło, bodajże w 2018 roku Mercedesy do przewozu głównych potoków. Niestety, zgodnie z miejscową tradycją są brudne, lepiące się, no i niezbyt wygodnie. Nie tylko ze względu  na odstęp między siedzeniami, które jak na autobusowe standardy nie są najgorsze, siedzenia tez nie są najgorzej wyprofilowane, ale niestety, w przypadku zwykłego dwumetrowego pasażera górna krawędź siedzenia przebiega poniżej barków. Bardzo się to daje odczuć po podróży.

I z wewnątrz.

Kiedyś był taki dowcip, jak to walczono z rasizmem w Ameryce i nie dzielono na białych i czarnych, bo wszyscy byli niebiescy, a w autobusach ciemnoniebiescy siadali z tyłu a jasnoniebiescy z przodu. W PKSach w Królestwie Dwóch Meczetów z przodu siadają opatulone na czarno białogłowy, może być, że z mężem, z tyłu natomiast mężczyźni, którym akurat przyszło podróżować bez którejkolwiek ze swoich dwóch połówek. Autobus dzieli przewiązany przez korytarz pas bezpieczeństwa.

Między Rijadem a Dżuddą połączeń jest naprawdę wiele, w takcie godzinnym, albo nawet częściej. Podróż zajmuje 11-12 godzin, mogła by mniej, ale – po pierwsze trzeba objechać Mekkę, do której niewierni nie mają wstępu nawet przejazdem, a po drugie są postoje. Dwa. Nie na jedzenie (no, na jednym kierowca je posiłek, ale kto nigdy nie był w zajeździe „Chrobry” w Torzymiu, niech pierwszy rzuci widelec) i nie w celu fizjologicznym bynajmniej.  Modlić się trzeba jak każe Mahomet. Czyli, że na każdym zajeździe przy autostradzie jest meczet. I tam trzeba iść się kajać przed Allahem. Z boku meczetu jest dopiero umywalnia z kabinami. Można skorzystać, chociaż nieswojo, pośród owymających się rytualnie Muzułmanów. No i oczywiście nie ma muszli. Zwyczajem arabskim – „na Małysza”.  Każdy taki postój obwieszczany jest przez kierowcę okrzykiem wywołującym pasażerów, zaś odjazd – trzykrotnym trąbnieniem. Klakson to chyba jedyny układ pojazdu nie oszczędzany przez Arabów. Żarówki kierunkowskazów na przykład w wielu autach pozostają nietknięte przez cały okres użytkowania.

Meczet na MOP-ie musi być.

Dworzec autobusowy w Dżudżdzie,  podobnie jak w Rijadzie  znajduje sie w starej dzielnicy miasta. Pasażerów wyrzuca sie pod płotem,  bo w końcu zapłacili, dojechali i juz więcej brudzić dworca bądź autobusu nie muszą. Pod dworcem oczywiście dziady drą mordy,  żeby skorzystać z ich niezarejestrowanej taksowki,  żeby mogli orżnąć. Ale nie tylko. Przy dworcu, zarówno w Dżuddzie jak i Rijadzie ustawione są w szeregu stare poniemieckie gruzy nienależące do PKSu. To prywatna inicjatywa. Spora część tych którzy stoją pod dworcem właśnie nawołują do podróży ich zdezelowanym trupem. Także wyłapują zdążających w kierunku dworca pasażerów oferując im alternatywną formę podróży. Jak mówiłem, trzeci świat. Acha, i zanim ktoś powie, że to jest taka cecha bliskiego wschodu i taki ma urok, to jest to tak samo urokliwe jak bycie zaczepianym przez podpite rumuńskie prostytutki wątpliwej urody na Calle del Montera w Madrycie. Powinni wziąć i kijami rozgonić te całe tałatajstwo na cztery wiatry.

Za to jak się już wyminie tę całą żul i przejdzie parę kroków na wschód, można cofnąć się w czasie o dobre kilkaset lat. Przekraczając ulicę Al Dhahab, zaledwie piętnaście minut spacerkiem od dworca PKSu wkraczamy do epoki kupcow,  galer i czasów świetnosci Dżuddańskiego portu. Dzielnica Al Balad to tutejsze stare miasto poprzecinane wąskimi  uliczkami, przy których stoją chylące się niejednokrotnie ku upadkowi  (dosłownie, nierzadko wsparte na drewnianych belkach,  a często już połegle w rumowiskach) kupieckie domy. Z okiennic wypadają szczebelki, ze ścian wykruszają się cegły, powiększają się pęknięcia, ale wszystko tworzy naprawdę niesamowite wrażenie, trudne do wyrażenia słowami. Każdemu, kto kiedykolwiek zaplącze się w ten zakątek świata, serdecznie poleccam.  Jedną z najznamienitszych kamienic – dom kupca Nasifa  zamieniono w muzeum,  ktore niestety nie bylo czynne z powodu po(s)ramadanowego świeta. Jednak spacer po dzielnicy pozostanie w pamięci na długo. Tym bardziej, że od czasu do czasu gdzieś przemknał hindus z zakupami lub przejechal arab terenówka,  dajac swiadectwo temu,  że ta dzielnica wenecjopodobnych ruin jest ciagle zywa i tylko pozornie pozostaje we wladaniu wszechobecnych gołębi i kotow.

Jedynym świadectwem współczesności są porozstawiane baniaki z wodą, przeznaczone do powszechnego użytku, choć tego dnia wszystkie były puste, także pochodzący pewno z jakiegoś Bangladeszu, Nepalu, czy tam innej Kambodży pomywacz chodził styrany od jednego do drugiego w poszukiwaniu kropli wody tego gorącego i parnego poranka. Ze względu na bliskość morza, powietrze w Dżuddzie jest o wiele wilgotniejsze niż w Rijadzie, z tego powodu wydaje się dużo gorętsze, a przy okazji bardzo zwiększa potliwość. Z tymi pomywaczami, to jest prawdę mówiąc straszna sprawa, bo oni przyjeżdżają z jakichśtam wiosek na końcu świata, a tutaj są traktowani gorzej niż zwierzęta. Mimo stałej pracy śpią na ulicach, nie mają też tak na prawdę miejsca do obrządzenia się i dostają groszowe stawki. A Araby śmiecą okrutnie, idzie sobie taki, pije wodę, czy inną Mirindę i ciska po prostu pod siebie pustą flaszkę, czy puszkę. Zupełnie bez żenady, nawet nie patrząc, czy ktoś jest w pobliżu. Chyba nie ma drugich takich brudasów na całym świecie.

Śpiący na ulicy pomywacz, to niestety nierzadki widok w arabskich miastach.

Następnym punktem wycieczki była przejażdżka pociągiem z lotniska w Dżuddzie na najbliższą stację. Pociąg jeździ z Mekki do Medyny, ale te są niedostępne niewiernym, więc pod uwagę mógł być brany tylko krótki odcinek. Jest też stacja w samej Dżudżdzie, ale ta spaliła się jakieś dwa lata temu i jakoś nie przyszło nikomu do głowy, żeby ją oddać do ponownego użytku. Jak mówiła Kasia ze Zmienników „Remont zawsze trwa dłużej.” … Lotnisko od centrum oddalone jest daleko, więc żeby nie płacić za dużo tym taksówkowym złodziejom, część podróży odbyła się autobusem miejskim. Te autobusy miejskie to pilnie skrywana tajemnica, a żal trochę, bo nie są takie najgorsze, a cenowo bardzo zachęcające. Za niecałe 4 złote można przejechać całą trasę i nie są w środku wcale brudniejsze od taksówek. Ponadto na końcowym przystanku wsiada taki śmieszny mały człowieczek i rozpyla mgiełkę odkażającą. Ciekawostką jest brak przystanków. Po prostu wystarczy ustawić się na trasie przejazdu i machnąć ręką, żeby autobus zatrzymać. Czyli podróż na lotnisko kosztowała 3.60 za pierwsze 22 kilometry autobusem i 30 za kolejne siedem taryfą. Oczywiście na gębę i bez licznika. I jeszcze raz powtarzam, nie ma nic urokliwego ani przyjemnego w targowaniu się ze śmierdzącym, brudnym złotówą w śmierdzącej, brudnej gablocie o cenę.

Nowootwarte lotnisko w Dżuddzie wygląda. Nie wiem, czy dobrze, czy źle (mnie nie podchodzi), ale robi wrażenie. Pozytywne, czy negatywne inna sprawa, ale robi. Potęguje to wrażenie akwarium z rybkami różnych rodzajów ustawione na przyległej do lotniska (i stanowiącej jego część) stacji kolejowej. Ale w ustępie, niby wszystko nowe i czyste, a desek nie ma, muszle są bez desek, ale za to papier mają, to już w ogóle zdaje się przeczyć rozsądkowi.

Związku między hiszpańską i saudyską rodziną królewską nie są tajemnicą, nie dziwi więc tak bardzo, że linię kolejową zwaną „Hamarain” prowadzącą z Medyny do Mekki przez Dżuddę budowała hiszpańska firma, pociągi dostarczyła hiszpańska fabryka, obsługują je koleje hiszpańskie (bezczelnie pod własną nazwą, nawet nie przez spółkę celową, jak to się zwykle robi) a utrzymaniem zajmuje się społka odpowiedzialna za utrzymanie hiszpańskiej sieci kolejowej.

I o co tyle hałasu?

Pociągi Talgo są w ogóle bardzo ciekawe i jedyne w swoim rodzaju. Ze względu na wychylne pudło (mechanicznie, a nie elektrycznie i przez to proste w obsłudze) zawojowały kraje z kiepską infrastrukturą (m.in. Kazachstan, Uzbekistan, Rosję), ale pojawiają się też np. w Stanach Zjednoczonych a do niedawna jeździły też w Niemczech jako pociągi nocne.

Dworzec na lotnisku jest dworcem czołowym, połączonym łącznicami z główną linią. Podobnie jak przy podróży do Dammamu, także tutaj oczekuje się na przygotowanie pociągu i wsiadanie odbywa się pod nadzorem i po prześwietleniu bagażu. Oczywiście więc fotografowanie pociągu i chodzenie po peronie natychmiast wywołało spod ziemi czterech ochraniarzy, którzy osobiście odprowadzili i wsadzili do wagonu. Niesamowite, co oni mają do tych zdjęć.

Podróż pociągiem w obie strony (w jedną drugą klasą, w drugą pierwszą, bo pasażerów jest wielu i trudno o wolne miejsca) bardzo wygodna, chociaż trochę wężykuje. Prędkość do 250km/h. Zarówno pociąg jak i dworce lśniąco czyste i zawsze wsiadanie odbywa się pod nadzorem.

Natomiast wyjazd z tego lotniska do miasta to już jest czyste złodziejstwo. Otóż jakiś czas temu pojawiły się w dużych miastach takie zielone taksówki, zwykle taksówki były białe, a pojawiły się nowe, zielone. Te zielone taksówki, to chyba należą do jednego przedsiębiorstwa i odznaczają się tym, że mają złodziejskie stawki, nie wydają reszty (bo niby tylko kartą płatne), kierowcy nie znają tras (kazał sobie wpisać w jego telefon „plaża” w nadmorskim mieście słynącym z tejże, a i tak trasę pogubił mimo wskazań telefonu) co więcej wyparły z lotnisk normalne przedsiębiorstwa taksówkowe, które woziły ludzi za uczciwe pieniądze i których kierowcy znali miasto. A innej możliwości wydostania się z lotniska niż taksówka (zieloną, bo innych nie ma), czy samochodem nie ma. Więc skoro za dojazd do przystanku autobusowego zakrzyknęli 80 zł, to za te 80zł już się pojechało, prawda, na plażę. W końcu po to tutaj wszyscy przyjeżdżają i istotnie, na bulwarze nadmorskim widać pełno spacerowiczów. Większość miejscowych, ale jest też wielu najemnych. Wszyscy siedzą, smażą się na słońcu, albo baraninę na grillu. Dzieciaki się bawią, ktoś tam wędkuje, po prostu sielanka. Ale ustępy płatne. Co więcej nie wystarczy położyć pieniążki babci na talerzyku, jak to jest w zwyczaju, tylko trzeba wrzucić bliżej nieokreśloną kwotę do maszyny, która wypluje kartę, która to karta umożliwia wstęp do kabiny na całe 15 minut.

Niespotykane w innych miastach są plaże, na których można się nie tylko wygrzewać, ale też pływać. Co prawda w kapokach, ale zawsze zaskoczenie. Oczywiście nie było tu dziewcząt w bikini (takowe też są, podobno, ale na prywatnych plażach przynależących do hoteli, których, swoją drogą nie brakuje – Radisson, Movenpick, Sheraton – każdy znajdzie coś dla siebie), jednak już zezwolenie na to, żeby mężczyźni przebywali w przestrzeni publicznej z odkrytą górą to nowość.

Wdłuż ciągnącej się kilometrami promenady nadmorskiej znajduje się też oceanarium, wejście oczywiście łączy się z gimnastyką z tą przeklętą Tawakkalną, cena biletu – 50zł, też nie jest do końca uzasadniona, ale jakieś tam rybki można pooglądać. Wrażenie robi szklany tunel, w którym przepływają nad głową rekiny. Niby jest się bezpiecznym, ale takie nieswoje uczucie.

Spacer wdłuż usadzanego palmami i upstrzonego małymi trawnikami i fontannami bulwaru nieoczekiwanie kończy płot i zakręt biegnącej wzdłuż niego ulicy. Niecały kilometr od tego miejsca znajduje się końcowy przystanek autobusu Nr 7A, który zawiezie w pobliże PKSu w podróż powrotną. Niestety, barierą nie do przeskoczenia okazała się autostrada, którą co prawda gugiel proponował przebyć „w bród” i widać, że budowniczowie w pasie rozdzielającym pozostawili wybrukowane przerwy między trawnikami z takim zamierzeniem. Bez uprzedniego przygotowania nie wydawało się to dobrym pomysłem. Przejście kilku kilometrów na południe nie przynosiło rozwiązania. Znajdujące się o kilka kilometrów na północ narysowane na guglowej mapie skrzyżowanie okazało się skrzyżowanaiem jedynie z założenia. Nie było tam żadnych świateł, a ustawione w poprzek zapory skutecznie utrudniały przekroczenie autostrady zarówno przez pieszych jak i zmotoryzowanych. W międzyczasie zaszło słońce, a okolicę spowił mrok.

W odpowiedzi na uniesioną w akcie ostatecznej desperacji rękę, zatrzymał się Hyundai Accent z murzynkiem Bambo za kierownicą. Cel podróży – druga strona ulicy. Tylko tyle i aż tyle. Okazało się, że nawet samochodem zajęło to kilkanaście minut, którą umiliła zwyczajowa rozmowa „skąd pan jest” „z Polski” „a, to ja znam, bo mój brat robi w Amsterdamie”. Na zwyczajowe pożegnanie „Ile?” murzynek Bambo odpowiedział niespodziewanie „nie trzeba”, więc dostał dychę. A ci, którzy twierdzą, że Boga nie ma, niech wiedzą, że jak najbardziej jest i działa przez murzynków Bambo, których bracia robią w Amsterdamie.

Autobus był o dziwo na miejscu i bez przygód dowiózł do miasta, które w międzyczasie przekształciło się w bliskowschodni bazar ze stoiskami, krzykami sprzedawców mieszającymi się z pieniami z meczetu i mnóstwa śniadych przybyszów stojących, siedzących lub snujących się bez większego celu…

Ponieważ udało się przybyć na dworzec nieco wcześniej obsługa wsadziła do wcześniejszego autobusu, co przynajmniej rozkładowo nie przełożyło się na zmianę czasu przyjazdu.

Autobusy miejskie w Rijadzie są nieco bardziej zdezelowane i nieco brudniejsze niż w Dżuddzie, jednak nie na tyle, żeby konkurować z taksówkami. Mają też mniej uprzejmych pasażerów, którzy nie płacą za bileta. Właśnie jeden taki wsiadł, dziwny jakiś, opatulony i w ciemnych okularach, owinięty w szmaty równo – musi jakiś przebieraniec… W każdym razie autobus nie ruszył, zanim kierowca nie wyrzucił delikwenta.

Krótko mówiąc ciekawy wypad, a wnioski są takie, że podróż PKSem to nie jest dobry pomysł, autobusem miejskim za to niezły, jeśli jest po drodze. Stare miasto jest ciekawe, a przynajmniej będzie, zanim się nie zawali do końca. A w ogóle Dammam dużo ciekawszy od Dżuddy jednak.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: