Kurczę pieczone, co ja mam takiego w sobie, że gdzie bym się kurde nie pojawił zawsze mnie biorą za kogoś z obsługi. Co bym nie robił i jak bym się nie zachowywał. Kiedyś, jeszcze za brytyjskich czasów najczęściej jakiaś białka prosiła mnie uprzejmie w samie, żebym jej sięgnął cośtam z górnej półki, bo ona sama – mała, krępa, niewywrotna – nie dostaje. Zawsze wyprowadzałem taką niewiastę z błędu, jednak nigdy nie odmawiałem pomocy. Teraz też, siedzę sobie w poczekalni pierwszej klasy na dworcu w Dammamie po całodniowym wyczerpującym marszu w pełnym słońcu, dzięki czemu poznalem prawdziwe znaczenie pojęcia „odwodnienie organizmu”. No więc w tej poczekalni sobie wstałem nalać soczku jabłkowego, bo można, bo jest za darmo (tzn. jak by to jakiś demokratokapitalista zapewne powiedział „w cenie biletu” i „się należy”) i bo jest smaczny. A ja cenię sobie wielce smaczny soczek jabłkowy niemal tak samo jak schłodzoną pepsi colę ze szklanej butelki (najlepsza, bo w puszcze to naprawdę popłuczyny straszne ostation). No i wstałem sobie nalać i od razu podleciały dwie zaputane pytać, czy ja tu pracuję, jednakowoż nie starczyło im śmiałości aby powiedzieć, czego im trzeba.
A facet obok, którego tu wwieziono na wózku inwalidzkim pięć minut temu dokonał cudu wstając z tego wózka i niezwkle sprawnie (choć o lasce) przeszedł sobie do stolika z jedzeniem też się poczęstować czym tam chciał. Allah jest zaiste wielki. No ale teraz z powrotem siedzi sobie na wózeczku i razem z nami czeka na pociąg do Rijadu osiemnasta pięćdziesiąt pięć, do którego zaczną nas wpuszczać za kilka minut. Bo tutaj do pociągu wprowadza się pół godziny przed odjazdem poczynając od prześwietlania bagaży niczym przy wsiadaniu do samolotu. To jest po to, żeby nikt nie wybuchł pociągu. Taki numer widziałem też jakieś osiem lat temu na dworcu Atocha w Madrycie. Są takie kraje, gdzie niestety nie można se wsiąść do pociągu jak człowiek.
Miało być krótkie wprowadzenie, a wyszła dygresja na dwa akapity, a wycieczka do Dammamu wynikła na skutek odgórnie, państwowo przydzielanych wolnych dni w związku z corocznym okresem pielgrzymkowym do Mekki. Swoją drogą, ci którzy byli (ocho, chromy znowu se spaceruje, mnie też mogliby dać wózek, bo po całym dniu chodzenia mam takie skórcze, że nie mogłem z taksówki wysiąść i teraz też mogi zgiąć nie mogę za bardzo) bardzo chwalą te pielgrzymki, szczególnie szlaki z atrakcjami. Bo to nie tylko odwiedziny w meczecie, ale też rzucanie kamieniami w szatana i odtwarzanie różnych zdarzeń starotestamentowych. Podobnież wyjątkowe przeżycie. Natomiast innowierców tam nie wpuszczają, a ja nazbyt jestem przywiązany do wiary katolickiej, i nie myślę się przechrzczać nawet żeby se porzucać kamieniami w szatana.
Zwykle w tym czasie każdy normalny obcokrajowiec kupuje długo naprzód bilety i pielgrzymkuje sobie do swojego kraju (no, chyba, że jest frajer i się nie załapał na bilety) ale w tym roku się nie da, Połączenia międzynarodowe są cały czas w zawieszeniu. W związku z tym, aby nie gnuśnieć w swojej pustynnej celi, zwanej inaczej kwaterą, narodziła się taka koncepcja kolejowej wycieczki. Arabia Saudyjska ma całe trzy linie kolejowe, jedną z Rijadu do granicy z Jordanią, drugą z Mekki do Medyny i trzecią najstarszą z Rijadu do Dammamu, ale ta pierwsza ma stacje umiejscowione na pustyni, nawet nie na obrzeżach miast, które obsługuje, więc jest to propozycja mało atrakcyjna, druga linia znajduje się na zachodnim wybrzeżu, więc najpierw trzeba by lecieć samolotem (wewnątrz kraju można) a trzecia wiedzie nad morze, na plażę, a jak śpiewała Majka Jeżowska „na plaży fajnie jest”, także wybór miejsca docelowego nie nastręczał trudności.
Oczywiście w normalnym kraju odległość stacji od centrum miasta, nie stanowiłaby problemu, ale to nie jest normalny kraj. Komunikacja miejska nie istnieje, są gdzieś jakieś szczątkowe linie kursującce po jakichś tam ulicach w stolicy, ale na pojedyńczych liniach w stolicy i Dżudżdżie się kończy, więc tak się nie da dojechać. Są co prawda taksówki czatujące na naiwniaków pod dworcami, ale te złotówy to są większe naciągacze niż te złodzieje z pod centralnego (kiedyś pamiętam facet policzył mi trzy dychy z centralnego pod plac Zwycięstwa do takiego okrąglaka nowego szklanego – to dziesięć lat temu było – bo jak stwierdził „to i tak jest na paragon i zwrot, to co panu szkodzi”); nie włączają liczników i potem śpiewają ile chcą za kurs. Już kilka lat temu tak daliśmy się naciągnąć z chłopakami w Dammamie właśnie. Chcielim nad morze, na tak zwany „Kornisz” to chłop do nas „halabala halabdlalala” jak córka Bin Ladena w Borewiczu, wywiózł nas do nikąd, wziął osiem dych i tyle go widzielim, chociaż mi to się wydaje, że on tam stał za krzakami i czekał żeby go zawezwać do pomocy. A my – taki guzik. Krok po kroku żeśmy se doszli na ten kornisz i jeszcze smaczną rybkę zdjedlim po drodze.
Więc moje postanowienie było takie, że żadnych złotów, tylko na nogach. W Dammamie to jest do zrobienia.

Pociąg do Dammamu odjeżdża ze starej stacji w Rijadzie, na wejściu na każdego pasażera czekał komitet powitalny, sprawdzacz od temperatury a oprócz tego ekipa, która rozdawała wodę i jakieś podarki, których nie otwierałem, bo se zatrzymam na pamiątkę. Zawiodłem sie nieco poczekalnią pierwszej klasy, przede wszystkim dlatego, że stolik z jedzeniem był pusty. Nie było moim zamiarem obżerać sie na chodzoną wycieczkę, ale pierwsze wrażenie – kiepskie. Smugi na podłodze owszem, świadczą o tym, że była myta ale kafelki bardzo łatwo się poleruje. Fikuśne krzesła i pogięte leżanki wydają się wisienką na nieco skisłym torcie. Dammamska przygotowana o niebo lepiej. Za to ustępy (dostępne dla wszystkich, nie ma oddzielnych dla pierwszej klasy) na plus – nie popsute i w miarę czyste. W Dammamie odwrotnie, nie ma desek i śmierdzi. Swoją drogą stacje w Rijadzie i Dammamie są IDENTYCZNE toczka w toczkę. Lustrzane odbicie. Fajna funkcja w AutoCADzie.

Pociąg zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz zdraca ślady zużycia. Fotele obite skórą, ale gdzieniegdzie pretarte i wstrętnie się kleją (nie od gorąca, bo jest nawiew). Bardzo fajne są ekraniki montowane w fotelach, na których można sobie pooglądać Smerfy i filmy dokumentalne o Arabii. I ciekawe i czas szybciej mija. Słuchawkę można sobie wpiąć w dziurkę obok fotela. W tym powrotnym pociągu to nie działa, ale rano działało i było bardzo przyjemne. Są wtyczki – europejskie, mimo, że w każdym arabskim domu są brytyjskie. No i internet, który działa jak chce, ale dzięki niemu można śledzić na telefonie trasę pociągu oraz jego prędkość i wspórzędne. To też ciekawa rzecz, szczególnie, że opóźnienia są na porządku dziennym.

Ciekawostką jest muszla w stylu europejskim. Dlatego, że standardem na Bliskim Wschodzie są ciągle „Małyszki” – ponadto Arabowie i co gorliwsi Muzułmanie w ogóle nie używają papieru toaletowego, tylko wody do podmywiania – a tutaj taka zwykła muszla z papierem, bez prysznica do podmywania.

Arabowie wszystko robią niespiesznie, podobnie jest ze wsiadaniem do pociągu, szczególnie na stacjach pośrednich. Pociąg wjeżdża na stację Hufuf – wita go pusty peron, podobnież nikt w pociągu nie podrywa sie do wysiadania. Dopiero po kilku minutach od zatrzymannia pociągu na stacji na peronie pojawiają się pierwsi pasażerowie a wysiadający leniwie wstają i podrywają swoje bagaże. Postój pociągu na stacji jest w związku z tym dłuższy niż ma to miejsce w Europie bądż Azji. Taka miejscowa specyfika.

Pociąg spóźnił się ok. 20-30 minut, a ja po wyjściu ze stacji (chciałem pomóc Arabce, która miotała się z dwójką dzieci i wielką torbą, ale odmówiła grzecznie lecz stanowczo, a ja nie miałem ochoty podzielić losu Św. Szczepana, więc odpuściłem) próbowałem znaleźć pozycję i trasę na plażę w telefonie. Szło to opornie, pewno ze względu na wiekowość mojego ukochanego LG Wine Smart pierwszej serii (ale nie zamienię go na nic innego), ale w końcu się udało. Swoją drogą podróżnego przybywającego do Dammamu wita widok niecodzienny dla arabskich miast – wielkie blokowisko z gigantycznymi budynkami nawiązującymi do tych nieudanych socjalistyczno-architektonicznym eksperymentów brytyjskich z okolic Sheffield w latach sześćdziesiątych, bądź tamtejszych osiedli socjalnych. Chociaż tutaj nie razi to tak bardzo. Być może dlatego, że w Arabii powszechne jest bałagan i zaniedbanie, a być może dlatego, że stoją sobie w zieleni i ta zieleń je jakoś ratuje. A może przyczyną jest to, że są osadzone w wykopie i na pierwszy rzut oka widać tylko górne piętra które zachowują jakąś tam estetykę, w miejsce zdezelowanych podwórek i nieczynnych punktów usługowych.

Dammam w ogóle sprawia przyjemniejsze wrażenie od Rijadu. Jest tam dużo więcej zieleni i różnych parków, jest jakby czyściej i porządniej. Ulice przystosowane są do ruchu pieszego i nawet starsze osiedla nie składają się z rozpadająch się i pordzewiałych ruder, przypominając bardziej azjtyckie zabudowania z ich ciasnymi uliczkami i przylegającymi do nich budynkami. Jest to na swój sposób urokliwe. Ciekawe, czy istniejący dawniej w tej okolicy sklep koreański znalazł się tam tylko przypadkiem? Nie sposób sie od nikogo dowiedzieć, bo dzisiaj o jego dawnej obecności świadczy tylko wytarty i wybrakowany szyld.

Piesza wycieczka po Dammamie okazała się strzałem w dziesiątkę, bo pozwoliła mi poznać klimat tego miasta. Pomimo pięćdziesięciostopniowego upału odrzuciłem więc propozycję podwiezienia, którą złożył mi przejeżdżający Hindus. Przede wszystkim dlatego, że lubię chodzić, ale też dlatego, że takie propozycje rzadko kiedy są składane bezinteresownie, szczególnie jeśli pochodzą od Hindsów. (U Arabów interesowność występuje niewspółmiernie rzadiej, jednakowoż trzeba uważać na pederastów, bo to jest ich ulubiony sposób na podryw).

W Dammamie nie ma plaży jako takiej, ale jest ciągnący się kilometrami bulwar (ten „Kornisz” właśnie) na którym o dziwo nie było ludzi prawie wcale. Do brzegu doszedłem do pierwszej, to trochę wcześnie – zważywszy na popołudniową modlitwę większość sklepów i lokali pozostaje w piątek zamknięta do 14.00, jednak wraz z upływem czasu nikt nie przybywał. Udałem się w kierunku zachodnim mijając małą grupkę pakistańskich robotników (bez masek, a to niedozwolone!), kilkoro filipińczyków – po pół godzinie parę arabów w okolicy zamkniętego wesołego miasteczka, i na piaszczystej plaży jakichś obcokrajowców spacerujących między brzegiem zatoki a ich wielgachną amerykańską terenówką z nieustannie pracującą klimatyzacją.

W tym momencie, po ok. Dwóch i pół godzinach i czternastu kilometrach marszu, przyznam ze wstydem, że zacząłem odczuwać zmęczenie. Cienia niestety nigdzie nie było, podobnie jak miejsca, na którym można by spocząć, więc klapłem na słupku zabezpieczającym ciąg pieszy przed samochodami. Niestety okazało się, że ze względu na temperaturę powietrza (50 stopni jeśli wierzyć ulicznemu termometrowi) woda na zewnątrz plecaka miała nieco podniesioną temperaturę. Ta wewnątrz była w porządku, ale niestety szybko zeszła. Po kolejnej półgodzinie marszu z plecakiem wypełnionym 2.5litrami wody, komputerem, książką, zmianą ubrania, papierem toaletowym (cztery rolki – nie warto igrać z ogniem), książką (Franz Kafka „Proces” – nie polecam) i kilkoma innymi rzeczami okazał sie męczący na tyle, że zrobiłem sobie maleńką przerwę ,niestety na ławce na słońcu, bo w cieniu nie było. To też ciekawostka, że tyle ławek, palmy obok nich, a żadna nie dostaje cienia od tej palmy. Brawa dla architekta. Potem pojawił sie Arab robiący zdjęcia zatoce (jedyny człowiek oprócz mnie w tamtej części bulwaru), a następnie okazało się, że jego żony odnalazły jedyny ocieniony placek z ławkami, gdzie udałem sie niezwłocznie. Trochę pomogło.

Na tyle, że pierwotny plan udania się do najbliższego centrum handlowego, żeby napić się chłodnej pepsi coli i posiedzieć w chłodzonym wnętrzu postanowiłem odroczyć nieznacznie wybierając dłuższą ale bardziej atrakcyjną krajobrazowo drogę. To okazało sie błędem, bo nie tylko telefon się pogubił, a to oznaczało chodzenie w kółko przez kilka minut, to również odwodnienie organizmu zmusiło mnie do przystawania co kilkaset metrów celem uzupełnienia chociaż to te kilka łyków – prawie że wrzącej już w tym czasie wody. Na domiar złego centrum handlowe okazało sie jedynie budynkiem skupiającym lokale z wejściem z zewnątrz a spożywczak na przeciwko był zamknięty na popołudniową modlitwę. Na szczęście budynek „centrum handlowego” rzucał cień więc z braku sił jak i alternatywy usiadłem na stopniach wypijając resztki pozostałego wrzątku czekając na otwarcie spożywczaka.

Spożywczak otwarto po około pół godzinie, ale w tym czasie zjawiła się też taksówka, którą przyzwałem. Resztkami sił wgramoliłem sie do środka krzycząc na wydechu „na Kerfur”. Taksówkarz, złotówa zasrany oczywiście nie włączył licznika i skasował dwadzieścia złotych. To za dużo, bo na przykład dłuższy kurs na dworzec wyniósł jedynie dziewiętnaście – ale to z licznika. Chociaż mógł wyzłodziejować bardziej, więc niech mu tam będzie.

Teraz w tych centrach, „galeriach” handlowych na całym świecie to tak sie porobiło, że nie ma gdzie tyłka posadzić, bo to zawsze jest jakaś kawiarenka, czy restauracja i trzeba se coś zamówić. Jak w Hiperferdeksie. (Kiepscy to naprawdę, niestety, proroczy serial). Ja po kupieniu jednej pepsi szklanej, dwóch połówek w plastiku i półtoralitrowej czystej wody mogłem jedynie usiąść na ławce, na której siedziała już jakaś zaputana Arabka. Usiadłem celowo patrząc w przeciwnym kierunku, a ona mimo to uciekła. Trudno. Jak już doszedłem do siebie to jeszcze poszedłem na tę część bulwaru, gdzie byliśmy sześć lat temu z chłopakami. Wtedy było tam pełno ludzi, grali sobie w piłkę, grillowali (wzdłuż całego bulwaru są poustawiane nawet takie specjalne „kociołki” do grillowania) i ogólnie korzystali z życia w jego rygorystyczych islamskich ramach. Tym razem było wszystkiego coś pięć osób. Zjadłem sobie loda z Makdolalda (niedobry), kilka zdjęć, do Kefura po taryfę (postój tam jest) i na pociąg.

Ale Dammam ogólnie bardzo na plus, bardziej niż ten Rijad zasrany, a w szczególności to więzienie pustynne gdzie nas trzymają teraz lewa jego mać. Udany dzień, chociaż w sumie po dziewiętnastu kilometrach chodzenia w upale, to chyba nie wstanę już do samego wtorku, kiedy to trzeba będzie wrócić do roboty.

Acha, najważniejsze, woda jest niezwykle ciepła, gorąca wręcz – ale nieludzko wprost brudna. Kąpać się nie można.
